Odpowiedzialność

Efekty nierozważnej manipulacji w ekosystemach

2007-06-04

Przemysław Żyła / Pet Market

Tagi: zwierzęta, gatunki inwazyjne, pirania, jenot, fretka, żółw czerwonolicy, ropucha aga

Żółw czerwonolicy, fot. archiwum Pet Market

Naukowcy ostrzegają, że coraz więcej gatunków zwierząt trafia do obcego sobie środowiska, aklimatyzuje się i wypiera rodzimą faunę. Dzieje się tak za sprawą hodowców i hobbystów. W efekcie co jakiś czas docierają do nas takie informacje, jak ta o złowionej w Odrze piranii lub ściśle chronionych rezerwatach atakowanych przez obce gryzonie

– Podam przykład, jak może się skończyć beztroska czy też brak właściwej wiedzy – mówi dr Tomasz Piasecki, specjalista w dziedzinie chorób zwierząt egzotycznych z wrocławskiego Uniwersytetu Przyrodniczego. – W 1952 roku pewien francuski lekarz, nękany przez plagę dziko żyjących królików, postanowił zaszkodzić im ostatecznie. Zaraził kilka królików wirusem myksomatozy i wypuścił je na wolność. Oczywiście gryzonie wytępił. W krótkim czasie jego sąsiedzi, widząc jakie efekty wywołało działanie lekarza, zaczęli wyłapywać chore zwierzęta i przenosić je na swoje włości. Choroba bardzo szybko opanowała prawie całą Europę. W 1954 roku, czyli zaledwie dwa lata później dotarła do RFN i byłego NRD, nieco później na terytorium Czechosłowacji i Polski. Dziś na całym świecie mamy problemy z tym sztucznie wprowadzonym do środowiska wirusem.

Podobnie rzecz ma się z obcymi w danym środowisku gatunkami. Australijczycy chcieli mieć zwierzę, na które będzie można polować, dlatego postanowili przenieść na swój teren królika. Ten szybko opanował niemal cały kontynent, wypierając rodzime gatunki, niszcząc uprawy i szkodząc tym samym ludziom.

– Nie trzeba daleko szukać. Przez jakiś czas w zachodniej części Rosji hodowano do celów futerkowych jenoty. Najprawdopodobniej jakimś sposobem udało się im wydostać z hodowli, bo pojawiały się w lasach. Ich populacja zaczęła się rozszerzać na zachód. Dziś można śmiało powiedzieć, że mimo iż naturalnym środowiskiem jenotów jest Syberia, podbiły one centrum Europy – mówi doktor weterynarii. – Sieją potworne spustoszenie wśród ptactwa dziko żyjącego w Polsce.

Osobiście przyglądał się temu, co potrafią zrobić jenoty w rezerwacie dzikiego ptactwa Stawy Milickie. Są to zwierzęta świetnie pływające, dla których dotarcie do naturalnych lęgowisk ptaków, kryjących się na pływających wyspach czy trzcinowiskach, nie stanowi najmniejszego problemu. Podobnie rzecz ma się z norką amerykańską. Zwierzę to również hodowane było dla futra. W podobny sposób trafiło do naturalnego środowiska. Ten drapieżnik świetnie pływa, jest bardzo inteligentny i szybko się uczy. Sieje w Polsce prawdziwe spustoszenie.

Ostatnim gatunkiem małych ssaków, który również dla futra sprowadzony został do Europy, jest szop pracz.

– To prawdziwy morderca – mówi dr Tomasz Piasecki. – O ile jenot może dotrzeć jedynie do pływających czy niedostępnych na mokradłach schronień ptactwa wodnego, o tyle szop pracz radzi sobie świetnie nie tylko z pływaniem, ale również ze wspinaniem. Nawet najwyższe drzewo nie stanowi dla niego problemu, a dla ptaków spokojnej ostoi.

Zdaniem doktora takich potencjalnie szkodliwych i niebezpiecznych zwierząt jest wiele. Nierozsądna decyzja o kupnie fretki czy żółwia i wypuszczenie zwierzęcia na wolność, kiedy przestanie mieścić się w akwarium albo po prostu się znudzi, może spowodować niepowetowane straty.

O ile fretka jest tchórzem i ma swój odpowiednik w naszym środowisku, o tyle z żółwiami mamy już kłopoty.

Kilka lat temu bardzo popularnym zwierzęciem kupowanym dzieciom był żółw czerwonolicy.

– Kiedy kupowało się je w sklepach zoologicznych, miały wielkość pięciozłotówki – wyjaśnia doktor weterynarii. – Jednak dobrze karmione potrafią bardzo szybko rosnąć. Są drapieżnikami, więc odżywiają się mięsem, a to oznacza przykry zapach odchodów. Maleńkie akwarium bardzo szybko przestawało im wystarczać, do tego konieczność częstej wymiany wody powodowała, że rodzice pozbywali się ich. Efekt – dziś amerykańskie żółwie czerwonolice żyją dziko w wielu miejscach. Między innymi we wrocławskiej fosie miejskiej. Zjadają ikrę, małe ryby, wyjadają skrzek, kijanki, małe żaby. Zima kompletnie im nie przeszkadza. Kiedy temperatura wody spada, zagrzebują się, podobnie jak nasze rodzime żółwie błotne, w mule, i tam hibernują do wiosny.

Na szczęście jeszcze nie rozmnażają się naturalnie, czy też raczej nie posiadamy naukowych dowodów na to, że tak się dzieje. Jednak przyroda daje sobie radę. Zimy mamy coraz krótsze, klimat się ociepla, może zatem okazać się, że zwierzęta te pokonają ostatnią naturalną barierę i rozpoczną niczym niepohamowaną ekspansję.

To, co czeka nas w najbliższym czasie, to zdaniem doktora Tomasza Piaseckiego najprawdopodobniej ekspansja papug z gatunku aleksandretta. – W Niemczech i Holandii żyją one już dziko w parkach miejskich. Zimno im nie przeszkadza, jedynym problemem jest pożywienie – tłumaczy. – Ale mieszkańcy mają zwyczaj dokarmiania gołębi, więc dokarmiają też papugi.

Zdaniem naukowca, dziś nie ma najmniejszych problemów, by mogły migrować na wschód, w tym także do Polski. Będą konkurowały o pokarm i miejsca do gniazdowania z naszymi parkowymi ptakami.

Pocieszające jest to, że większość gryzoni, takich jak chomiki, koszatniczki i szynszyle, ma raczej niewielką szansę zaaklimatyzowania się w naturalnym środowisku. Jeśli nie „załatwią” ich koty czy psy, zrobią to zimowe chłody. Według naukowca zbyt długo rozmnażane były w niewoli, zbyt wiele pokoleń ich protoplastów wychowało się w klatkach, dlatego nie poradzą sobie na wolności.

– Największe szanse mają oczywiście gatunki pochodzące ze zbliżonej strefy klimatycznej, do tego takie, które niezbyt długo przebywały w niewoli – mówi Tomasz Piasecki. – Coraz częściej jednak zwierzęta trafiające na rynek pochodzą z odłowów. I tu pojawia się problem, bowiem właśnie w takich zwierzętach jest najwięcej woli przetrwania. One mają największą szansę.

– A o tym, że zwierzęta uciekają, najlepiej świadczy fakt, że coraz częściej chwytane są przez wrocławską straż miejską. Półtorametrowy legwan zielony na parapecie okna w centrum Wrocławia czy wąż królewski, którego sam złapałem w piwnicy jednego z budynków – dodaje.

Kilka miesięcy temu prasę obiegła informacja o schwytaniu w Odrze piranii. Ryba była spora, miała również drapieżne zęby. Okazało się jednak, że na szczęście był to tylko roślinożerny kuzyn ryby cieszącej się okrutną sławą. Co nie znaczy, że ta groźniejsza odmiana nie może się gdzieś pojawić.

– Jeśli wierzyć doniesieniom prasowym, to rzeczywiście bywalcy akwariów trafiają coraz częściej do wód w naszym kraju – mówi Piotr Międła z katedry epizootiologii Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. – Sam co prawda nie widziałem tej ryby, ale to możliwe. Są w naszym kraju zbiorniki, do których trafia woda z elektrociepłowni, które nigdy nie zamarzają i w których rzeczywiście są warunki sprzyjające przeżyciu. Ale to mało prawdopodobne. Jego zdaniem największym zagrożeniem naszych rzek są ryby zimnowodne, które uciekają z zamkniętych hodowli przemysłowych, ze statków, bądź zostały zawleczone wraz z narybkiem innych ryb. Tak było w przypadku czebaczka i trawianki. Ta ostatnia, niewielka okoniowata ryba trafiła do Polski z Azji wraz z narybkiem amura. Jest żarłoczna, konkuruje o pokarm z naszą ichtiofauną. Stanowi spore zagrożenie. Do tego stopnia, że w jednym z opracowań przygotowanych przez łódzkich naukowców ichtiolodzy zalecają, by w przypadku złowienia przedstawiciela tego gatunku, nie wrzucać go do jakiegokolwiek innego zbiornika wodnego.

Takich przykładów jest więcej. Popularny byczek, czyli sumik północnoamerykański, przez wiele lat był odławiany w całym niemal dorzeczu Odry. Podobnie ryby babkowate, które dotarły do Polski z Morza Kaspijskiego i stały się prawdziwą plagą w Zatoce Gdańskiej. Naukowcy zalecają odławianie okazów odpowiedniej wielkości, bo są to ryby jadalne i poszukiwane w Bułgarii czy na Ukrainie.

O tym, jak wielkie zagrożenie może spowodować wyrzucenie do wody jakiegoś obcego organizmu, najlepiej świadczy przykład moczarki kanadyjskiej, która przywieziona została do Polski w celach akwarystycznych. Nie wiadomo, jakim sposobem trafiła do cieków wodnych, fakt jednak pozostaje taki, że w wielu wypadkach spowodowała niemal ich całkowite zarośnięcie.

Innym przykładem jest hiacynt wodny, roślina pływająca pochodząca z Ameryki Północnej, dziś spotykana niemal w całej strefie równikowej Afryki i Azji. Na niektórych rzekach rośnie na ogromnych połaciach, liczących czasami wiele hektarów, częściowo bądź całkowicie blokując mały ruch wodny w tych rejonach.

– Człowiek często nie zdaje sobie sprawy z tego, co robi – mówi naukowiec. – Australijczycy na swoich uprawach mieli problem z pewnym gatunkiem owadów, więc wymyślili sobie, że sprowadzą tam agę, olbrzymią ropuchę pochodzącą z Ameryki Południowej. Zaaklimatyzowała się wyśmienicie. Do tego stopnia, że rozmnaża się bez żadnych ograniczeń, a ponieważ jej skórę pokrywają brodawki zawierające toksyczną substancję, więc nie ma naturalnych wrogów. Zjada wszystko, co się rusza i zmieści się do jej olbrzymiego pyska, najmniej natomiast gustuje w owadach, które miała tępić.

Efekt - Australijczycy nie są już w stanie opanować jej ekspansji.

– Na Hawajach obowiązuje całkowity zakaz przywożenia węży. Dlaczego? Ponieważ na wyspach nie ma naturalnie występujących tego rodzaju gadów. Za to panują idealne warunki do ich rozwoju i rozmnażania się. W krótkim czasie byłyby w stanie zniszczyć naturalną równowagę w tamtejszym środowisku – tłumaczy naukowiec. – Proszę sobie wyobrazić, że szczur trafia na wyspę, położoną gdzieś pośrodku oceanu, gdzie żyje endemiczna fauna. Po kilku latach nie pozostaje po niej nic.

– Najgorsze w tym wszystkim jest to, że w naszym kraju nie prowadzi się szerokich badań dotyczących populacji zwierząt sztucznie wprowadzonych do naszego ekosystemu – wyjaśnia dr Tomasz Piasecki. – Zwyczajnie brakuje na to pieniędzy. Dopiero niedawno pojawiła się informacja, że zespół naukowców zajmie się populacją dziko żyjącego żółwia czerwonolicego. Przedstawicieli tego gatunku już się w Polsce nie sprzedaje, ale w jego miejsce pojawić się mogą inne, które trafią do środowiska naturalnego.

- Jest jeszcze jedna sprawa. Dziś egzotyczne ryby dla celów akwarystycznych hoduje się w wielkich azjatyckich farmach w otwartych zbiornikach wodnych. Część z nich na pewno trafi do tamtejszych rzek – mówi Piotr Międła – Najczęściej także nie są to organizmy pochodzące z Azji, lecz z Afryki czy Ameryki Południowej. Jakie przyniesie to skutki, można będzie się dowiedzieć dopiero za kilka lat.

Autor: Przemysław Żyła
Źródło: Pet Market

made by KKVLAB
Nasza strona wykorzystuje pliki cookies w celach statystycznych. Korzystanie ze strony oznacza zgodę na ich zapis i wykorzystanie. Więcej informacji można znaleźć w Polityce prywatności.